czwartek, 25 czerwca 2009

Kulinaria nr 1: Tykwiczki

Тиквички - czyli Cucurbita pepo - czyli kabaczek albo cukinia /od włoskiego zucchini/ - czyli sporo kulinarnej przyjemności, jeśli pokroić je w krążki, obtoczyć w mące, posypać przyprawami...


i umieścić w olejowej kąpieli, tak by mogły tykwiczki zmięknąć, przyrumienić się i rozwinąć pełnię swego smaku.


Potrzebna będzie jeszcze bułgarska śmietana: gęsta, cudownie kremowa - po prostu pyszna. Śmietanę można wymieszać z niewielką ilością rozgniecionego czosnku, powstanie smaczny deep. Tykwiczki tak przygotowane, jestem pewien, nie wzgardzą towarzystwem lampki słomkowego, albo nawet umiarkowanie bursztynowego wina. Dopiero teraz można się poczęstować. Mniam, mniam, mniam :)

środa, 24 czerwca 2009

Dusze stracone

Przyglądając się jakiś czas temu dorobkowi artystycznemu carycy bułgarskiej estrady - Lili Iwanowej - natrafiłem na teledysk, w którym pojawia się osoba Jana Englerta. Ujęcia pochodzą z bułgarskiego filmu z roku 1975, zatytułowanego Dusze stracone (Осъдени души), w którym Englert zagrał jedną z głównych ról.

"Akcja filmu rozgrywa się w Hiszpanii, w okresie wojny domowej. W jednym z hoteli w Madrycie spotyka się angielska arystokratka Fani Horn i hiszpański jezuita Louis Heredia (Jan Englert). Zakochana w Heredii Fani nie zdaje sobie sprawy, że jest on agentem Falangi. Sam Heredia pod wpływem Fani przechodzi kryzys wiary i dokonuje rewizji własnego światopoglądu".

Teledysk i słowa piosenki Lili Iwanowej dopowiadają do powyższego opisu resztę historii



Aktorka: Czekaliśmy i czekaliśmy, aż coś się wydarzy, i nie wydarzyło się. Dlatego, że to wszystko iluzja. Życie, śmierć, pragnienie by być kochaną...

Лили Иванова
Кой ме смути със странен глас? / Kto mnie niepokoi swym dziwnym głosem?
Кой ме гори във сън студен? / Kto mnie ogrzewa w mym chłodnym snie?
Един монах, една жена. / Jeden mnich, jedna kobieta.
Една любов, една съдба. / Jedna miłość, jedno przeznacznie.

Те са пред мен. Те са във мен. /Są przed mną. Są we mnie.
Две сенки огнени. Две болки плачещи. / Dawa ogniste cienie. Dwa smutki płaczące.

Под слънцето на време страшно. / Pod słońcem w czasach strasznych.
Един монах - сърце желязно. / Jeden mnich - serce żelazne.
Една жена отрекла себе си. /Jedna kobieta - wyrzekła się siebie.
Душите си осъдени горят. / Ich stracone dusze płoną.

Те са пред мен. Те са във мен. /Są przed mną. Są we mnie.
Две сенки огнени. Две болки плачещи. / Dawa ogniste cienie. Dwa smutki płaczące.

Кой ме смути със странен глас? / Kto mnie niepokoi swym dziwnym głosem?
Кой ме гори във сън студен? / Kto mnie ogrzewa w mym chłodnym snie?
Един монах, една жена. / Jeden mnich, jedna kobieta.
Една любов...една любов...осъдена/ Jedna miłość...jedna miłość...utracona.

wtorek, 16 czerwca 2009

Poranna kawa

Sofijczycy są ludźmi zapracowanymi, mocno zmęczonymi szaleńczym tempem życia w stolicy. Nawet nocny odpoczynek nie daje im pełnego ukojenia i regeneracji. Nic więc dziwnego, że o świcie (czyli około 7-8-9 godziny rano) ludzkie cienie, by nie upaść, kurczowo trzymają się plastikowego, do połowy wypełnionego kubeczka z kawą. Skąd wiem, że w środku jest kawa? Bo bardzo często kubeczki są przezroczyste. Taki kubeczek z kawą pozwala ludziom stać prosto na przystanku, nie potykając się o nierówne chodniki podbiec do tramwaju, albo nie spadając z krzesła dzielnie sprzedawać w kiosku prasę i bilety autobusowe. Jak widać, kubeczek z kawą ma znaczenie kluczowe dla porannego, bezpiecznego funkcjonowania Sofii. Tak, tak…bezpiecznego, bo nawet na dachach policyjnych radiowozów stojących przy skrzyżowaniach widuje się rano dymiące kubeczki, z których policjant może zaczerpnąć ożywczego, krzepiącego ciało i umysł łyka, oczywiście pomiędzy pomiarem prędkości, pouczaniem albo wlepianiem kierowcom mandatu. Mam silne wrażenie, że poranną kawę na ulicach wypijają prawie wszyscy dorośli mieszkańcy miasta.

niedziela, 14 czerwca 2009

Wszystko co najlepsze

Co jakiś czas czytam w polskich serwisach informacyjnych o bułgarskich prostytutkach, stręczycielach i handlarzach ludźmi. Wystarczy by wśród ponad setki polskich mafiosów znalazło się 4 współpracujących obywateli Bułgarii i można wyprodukować chwytliwy news przerzucając winę na Bułgarów. Do tego dochodzą informacje o korupcji w Bułgarii, o przejściowych kłopotach z wywozem śmieci albo o innych plagach. I już mamy gotowy obraz kraju zacofanego, zasyfionego, skorumpowanego i bardzo niebezpiecznego. Po wielu latach przekazywania przez polskie media takich obrazów, ludzie którzy nie byli nigdy w Bułgarii mają o tym kraju okropne zdanie. Sam ze wstydem się przyznaję, że jeszcze rok temu wyobrażałem sobie Bułgarię podobnie jak oni :(

Oczywiście w Polsce prostytutek nie ma. Stręczycielstwo to słowo ze słownika wyrazów obcych. Handel ludźmi - rzecz w ogóle w Polsce niewyobrażalna. Korupcja również. Przestępczość polska to wymysł czysto abstrakcyjny, a tym bardziej poza granicami Polski. Bo za granicę wyjeżdżają wyłącznie ludzie prawi o życiorysach wręcz kryształowych. Ciekawe na jakiej podstawie Brytyjczycy, Niemcy, Włosi, Francuzi wyrobili sobie o Polakach nieprzychylne zdanie: że prymitywni, że jak popiją to biją własne żony, że Polki są łatwe?
Pewnie znaleźli sobie po prostu kozła ofiarnego, aby ich własne społeczeństwo poczuło się lepsze? I wychodzi na to, że my Polacy robimy dokładnie tak samo, aby nasze społeczeństwo także mogło się dowartościować. Tylko, że my na kozła ofiarnego wybraliśmy sobie Bułgarów i Rumunów. Przez co emigrantom z tych krajów żyje się w Polsce dużo trudniej.

Najciekawsze w zjawisku jest to, że za gorsze od siebie uważamy narody, w których PKB per capita (dochód przypadający na głowę mieszkańca) jest niższe od naszego własnego. Nieważna jest ich przebogata historia, niesamowita antyczna przeszłość, o której czytaliśmy w greckiej mitologii, i o której sami nawet nie możemy pomarzyć. Rumunia za to, to słynna prowincja poteżnego nigdyś Rzymu. Językoznawcy zaznajomieni z tematem twierdzą, że dzisiejszy język rumuński bardziej przypomnia język ówczesnego, rzymskiego imperium niż współczesny język włoski.
Czarowi stereotypu uległa nawet Dorota Masłowska, uważana za przenikliwą obserwatorkę rzeczywistości, pisząc sztukę "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Można się spierać o intencje i motywacje autorki przy wyborze tytułu, ale samego faktu skorzystania przez nia z mitu zrelatywizować już tak łatwo się nie da.

sobota, 13 czerwca 2009

Zachód słońca w mieście

Zachody słońca obserwowane w miejskim krajobrazie potrafią być czasem zaskakująco przyjemne, jeśli oczywiście odpowiednio na nie spojrzeć :-)

piątek, 12 czerwca 2009

Słone paluszki

Chrupaliśmy sobie z małym Sofiancem słone paluszki (Солети хрус-хрус). Paczuszka nie była duża, więc przekąska nie wystarczyła na długo. Właściwie, to maluch zjadł większość, ja zaś zadowoliłem się pustą, foliowa torebką. Nie, nie...nie zjadłem jej :-) Urządziłem sobie ucztę duchową przyglądając się spisowi ingrediencji. I co tam zobaczyłem? Napisy w różnych językach, dzięki którym dowiedziałem się, że słowo mąka w języku:

bułgarskim to брашно (braszno)
ukrainskim – бoрoшно (boroszno)
serbskim - брашно (braszno)
chorwackim – brašno (braszno)

A teraz szybciutko odbywamy podróż w czasie i dzięki Wikipedii cofamy się do roku 1270, gdy w księdze henrykowskiej zapisano po raz pierwszy w historii pełne zdanie w języku polskim.


Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai

Co znaczy: Daj, ja będę mełł, a ty odpocznij (Daj, niech ja pokręcę żarna, a ty odpocznij).

W moim bezczelnym tłumaczeniu: Daj ja pobruszę ( będę kręcił żarnem aby wyprodukować braszno – czyli mąkę), a ty odpoczywaj.
Słowo pocziwaj w księdze henrykowskiej brzmi jak dzisiejsze bułgarskie – почивай (pocziwaj) – czyli odpoczywaj.

Ach, ten Cyryl… i jego Metody

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Semantyka nr 3: naddatek

Rzeczownik ‘naddatek’ w języku polskim mamy, ale adekwatny czasownik gdzieś nam zniknął w dziejowej zawierusze. W Bułgarii się ostał – наддавам /naddawam/ - czyli daję coś więcej, daję coś ponadto, daję więcej niż trzeba. Zadziwiająco dobrze uzupełniają się niektóre słowa z obu języków, prawda?

sobota, 6 czerwca 2009

Klucz do Raju

Raport z Raju – skąd ten pretensjonalny tytuł? Z dziwnego zbiegu okoliczności jaki raczył mi się przytrafić. Legendę o powstaniu Bułgarii każdy miłośnik tego uroczego kraju zna. Dla czytelników niezorientowanych przytoczę ją poniżej, aby nie musieli szukać.

Bóg stworzył świat i kiedy przyszło rozdzielić go między narodami, okazało się, że zapracowani Bułgarzy przyszli ostatni i załapali się dopiero na sam koniec kolejki. Najzwyklej w świecie zabrakło dla nich gruntów. Powiedział więc Bóg do anioła pomocnika: „No dobra, ponieważ Bułgarzy są pracowici, należy im się nagroda. Wydziel im kawałek Raju - jestem pewien, że nie zmarnują tego daru.” Tym sposobem Bułgarzy dostali piękne góry, niezwykłej urody doliny, zieleniącą się równinę i spory kawałek ciepłego morza.

Przeczytałem legendę i zapomniałem o niej na kilka miesięcy. W tym czasie zajęty byłem remontowaniem mieszkania w Polsce. Bardzo dokładny był to remont i uzyskany efekt sprawił mi wiele przyjemności. Szybko nadszedł czas wyjazdu do Bułgarii. Zamieniłem auto w coś na kształt półciężarówki, zapakowałem pod dach i wyruszyłem w długą podróż. Gdyby miała być tylko długą, to pół biedy, ale okazało się, że stanie się też piekielnie niebezpieczną.
Na węgierskiej autostradzie jedno z tylnych kół zdecydowało, że nie chce kontynuować dalej podróży. Łożysko odmówiło niesienia na swoich plecach tak dużego ciężaru i postanowiło się zatrzeć. Ponieważ przy prędkości 130km/h słuchałem głośno muzyki, nie usłyszałem charakterystycznego szumu – oznaki awarii. A przy takiej prędkości wystarczyły 3 minuty, by zatarte łożysko przegrzało piastę i bęben hamulcowy pękł. Zachwiało autem jak statkiem na fali. Lekko kropił deszcz i na mokrej nawierzchni nastąpił poślizg, z którego na szczęście zdołałem auto z dużym trudem wyprowadzić. (Zimowe szaleństwa na różnych placykach zaprocentowały). Udało mi się dotoczyć do pobliskiego miasta. Szeged - jedno z największych miast węgierskich - ma wszelkie możliwe serwisy autoryzowane. Odnalazłem serwis Forda i chłopaki wymienili co trzeba. Trwało to dość długo. Wyruszyłem w dalsza drogę o godzinie 17. Trzeba było przejechać jeszcze przez nieznana mi Serbię.
Bez przygód dotarłem w końcu do Sofii, pozostało odnalezienie adresu, co przyszło mi zadziwiająco łatwo, jak na tak duże miasto. Bardzo zmęczony długą podróżą z Polski, rozpakowałem z auta cały dobytek. Mieszkanie prawie bez mebli, bez szaf i szafek, bez zasłon i firanek, gołe podłogi. Żarówki zwisające na kablach. Łazienka w standardzie takim, że najgorszy polski akademik jawił się niczym przyzwoity hotel…Kontrast między zostawionym w Polsce mieszkaniem a sofijskim lokum okazał się tak wielki, że słowo przepaść byłoby bardziej na miejscu. Wyobraziłem sobie kojoty wyjące do księżyca. Ostatkiem sił stanąłem przy oknie by z góry spojrzeć na kawałek miasta, a tam w dole pulsujący czerwoną i zieloną barwą neon. Na neonie 3 gwiazdki i napis - Hotel Raj. Wprawiło mnie to najpierw w konfuzję, a później w straszną złość. Poczułem dogłębne zwątpienie w sens. Jakąś cholerną ironię losu. Postanowiłem, że prześpię się tylko, znoszę rzeczy z powrotem do auta i wracam do Polski. Noc wcale nie okazała się łatwiejsza… śniło mi się, że umieram, że Bóg mocno zirytował się na mnie i dał mi wybór, albo zostaję i akceptuję to, co dla mnie przygotował, albo koniec mojej ziemskiej wędrówki.
Obudziłem się rano, wyglądam przez okno, a tam ponad górami promienie słońca, przebijając się przez ciemne, burzowe chmury układają się w charakterystyczny trójkąt - czy to omen, abym nie zapomniał ostrzeżenia?


Natychmiast przypomniałem sobie legendę o powstaniu Bułgarii i... zostałem.
Z czasem wszystko ładnie zaczęło się układać. Dzięki własnej pracy (coś te remonty mnie prześladują w życiu), zaradności mojej żony i wielkim morzu bezinteresownej życzliwości kilku osób, mieszkanie już umeblowane, bardzo przyjemnie się w nim mieszka, najważniejsze jednak, że… są w nim ze mną dwie ukochane osoby. Kiedy oboje śpią smacznie, czasem wychodzę w środku nocy na balkon. Siadam na parapecie okna, nogi opieram na balustradzie. Sączę dobrze schłodzone piwo, patrzę w dół i widzę migoczący spokojnym rytmem neon z napisem Hotel Raj. Nieodmiennie wprawia mnie to migotanie w doskonały humor.

Wiara – Nadzieja – Miłość. Gdy posiądzie się mentalnie te trzy wielkie rzeczy, oswoi ich idee, przy odrobinie sprzyjających okoliczności, swój Prywatny Raj można mieć ze sobą wszędzie - „Tam dom Twój, gdzie serce Twoje” (że pozwolę sobie sparafrazować Św. Tomasza z Akwinu).

piątek, 5 czerwca 2009

World Wide Web w Sofii

Magiczna trójka wyrazów: World Wide Web - czyli pajęczyna rozpostarta po szerokim świecie, nie jest w Sofii zjawiskiem ciężko namacalnym. Przechadzając się ulicami miasta można zobaczyć ową słynna sieć w jej jak najbardziej fizykalnej formie. Kable idące po fasadach budynków. Kable rozchodzące się pajęczyną od ulicznej latarni do pobliskich mieszkań. Kable zwisające z balustrad blokowych balkonów, biegnące wprost do pobliskiego drzewa. Widok to tutaj powszechny i całkiem normalny.
Tylko nie rozumiem jakim cudem rozgałęźniki sygnału, które nieustannie narażone są na kaprysy przyrody typu śnieg, deszcz i wiatr radzą sobie tak dobrze. Pasmo internetowe jest wciąż dostępne, przyjemnie szerokie i dociera do każdego niezawodnie.

Z uznaniem i zazdrością patrzę na stopień rozwoju rynku telewizji kablowej i Internetu w Bułgarii. Za 30 leva na miesiąc (jakieś 64zl) dostajemy sympatyczny pakiecik: stałe łącze o prędkości 12 Mbit/s bez limitu transferu + plus numer telefonu stacjonarnego z dużą liczbą darmowych minut + plus telewizje kablowa z mocno wypasionym pakietem programów.
Albo inna oferta – łącze bezprzewodowe, do tego 1 telefon komórkowy z kartą sim + druga karta sim. Do tego 100 minut gratis co miesiąc za jedyne 24 leva miesięcznie(jakieś 50zl).
W dniu dzisiejszym w Polsce za łącze 2 Mbit/s musiałbym zapłacić 59zł na miesiąc. W Sofii za 14 leva (29zł) dostaję 12Mbit - czyli 6 razy szybciej za połowę mniej. Wychodzi na to, że Internet w Sofii jest 12 razy tańszy niż Polsce.

A ceny innych rzeczy wcale nie są tu niskie. Przykładowo cena 1L mleka wynosi 1.84 leva, 1 kg jabłek 3 leva. Usługi cyfrowe, na tle ogólnych cen w Bułgarii są stosunkowo tanie i łatwo dostępne.

czwartek, 4 czerwca 2009

Nazwiska bułgarskie

Podczas wizyty w osiedlowym sklepie przyjrzałem się uważniej wywieszonym na szybach kartkom ze spisem osób uprawnionych do głosowania w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego. Z pozoru lista wygląda normalnie: IMIĘ – ODOJCOWSKIE IMIĘ – NAZWISKO... tyle, że sortowanie osób odbywa się według imienia, a nie nazwiska. Ciekawa rzecz. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej metody układania listy. Dotąd wydawała mi się mało praktyczna, a jednak sprawdza się to świetnie. Tylko nie mam dobrego słowa na tak sporządzoną listę. ‘Lista nazwisk’ jest trochę mało adekwatna. Chociażby, ze względu na to odojcowskie imię (Бащинско име). Wiem, że podobny zwyczaj nazwywania się występuje na terenach Federacji Rosyjskiej. W którym jeszcze z krajów słowiańskich? Tego nie wiem. Przy okazji w sieci udało mi się wykopać ciekawą pracę o nazwiskach bułgarskich, w której autorka wyjaśnia ich znaczenie i etymologię.

środa, 3 czerwca 2009

Wybory do Europarlamentu

Kampania wyborcza do Europarlamentu przebiega w Bułgarii chyba dość typowo. Nie znając prawie zupełnie realiów bułgarskiego świata politycznego, nie przejmując się werbalną warstwą przekazu i tak można zorientować się, która partia z jakim przesłaniem występuje. Zadziwiająca jest ta uniwersalność języka mediów używanego w agitacji politycznej. Zbieżność z realiami polskimi jest doprawdy uderzająca. Przekaz pewnych partii jest łagodny, mówiony spokojnym tonem. Obrazy zmieniają się powoli. Wrażenie spokoju, pewności siebie. Kolorystyka przywołuje przyjemne skojarzenia i sprawia, że oglądający ma poczucie bezpieczeństwa. Są też spoty reklamowe agresywnie zrobione. Szybko zmieniające się obrazy, podniesionym głosem wypowiadane kwestie. Wykrzyczane krótkie, zwięzłe frazy. Atmosfera zagrożenia jest od razu wyczuwalna. Zupełnie jak w Polsce. Przez to podobieństwo zastosowanych środków artystycznego wyrazu mam jakieś dziwne wrażenie politycznego, paneuropejskiego Mc Donalda.