poniedziałek, 21 lutego 2011

W świecie skrzatów :)

Domowy dialog sprzed godziny:

- Synku, co to jest dżudże (Джудже)?
- To jest taki krasnoludek, ale nie taki malutki mamo, tylko taki większy.
- Aaa, skrzat!

Tak wyglądał pierwszy skromny 'przekład' dokonany przez nasze 3,5 letnie dziecko :) Jako rodzice, strasznie się ucieszyliśmy :) Chodziło o karła (chociaż Radewa podaje - karzełek, krasnoludek). Zagmatwane są te dziecięce światy ;-)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Surwa w mieście Pernik

Począwszy od 16 stycznia 1966 roku, w położonym 30km od Sofii mieście Pernik, odbywa się - mniej lub bardziej regularnie - fantastyczny festiwal folklorystyczny prezentujący tradycje sięgające korzeniami do czasów pogańskich! Bułgarzy piszą, że są to zwyczaje ze starożytnej Tracji, ale wydaje mi się, że szukając ich źródeł należy sięgnąć znacznie, znaczne głębiej w odległe pomroki dziejów. Surwa (Cурва) taką nazwę nosi ten festiwal. Początkowo odbywał się on niezbyt regularnie, ale w ostatnich latach stale wzrasta zainteresowanie nim. Przybywają grupy z innych krajów bałkańskich, bo i tam podobne zwyczaje występują. Ale jego sława sięga i dalej.
W tym roku występowały również grupy z krajów bardziej odległych. Były między innymi: grupa z Polski, była grupa z Ukrainy, a nawet z Palestyny!

Tradycyjna maskarada Kukeri (Кукери) i Surwakari (Cурвакари) prowadzona była w pochodzie wzdłuż głównego deptaku. Grupy z różnych obszarów Bułgarii i Bałkanów, szły za sobą. Główna prezentacja ich niezwykłego wyglądu, kunsztu i umiejętności odbywała się przed trybuną główną. Później grupy te przechodziły do pobliskiego parku i na specjalnie zbudowanej scenie prezentowały się ponownie. Właśnie na tę drugą scenę wstęp miały folkowe formacje, które z Kukeri i Surwakari nie miały zbyt wiele wspólnego. Dobre posunięcie organizatorów by nie rozmyć za bardzo "tradycyjnej tradycji". Choć jak widać na zdjęciach i tak pochód główny przeradza się powoli w swoistego rodzaju karnawałową paradę (do)wolności. Niemniej, jest to rzecz fantastyczna. Zdjęcia nie oddadzą nastroju w żaden sposób. Jak na zdjęciu pokazać obłędną grę trąbki? Kto oglądał film Gucza! Pojedynek na trąbki, ten będzie wiedział o jaki rodzaj gry na trąbce chodzi. Ale trąbką nie jest wcale głównym źródłem dźwięku na obchodach Surwa. Jej pojawienie się ma charakter raczej incydentalny.
Prym wiodą krowie dzwonki! Setki dzwonków! Tysiące krowich dzwonków! Potrząsanych jednocześnie rytmicznymi podskokami maszkar. Raban jak powstaje - oprócz tego, że bardzo głośny - ma w sobie jakąś hipnotyzującą magie! Serce zaczyna bić w rytm tych przeklętych dzwonków, oddech staje się krótszy i płytszy. Trans! To nazywa się trans! Po prostu nie można przestać.
Podobny trans wywołują bębny którym towarzyszą piszczałki. To jest dopiero jazda! Początkowo irytujące, wwiercające się swym przenikliwym piskiem w czaszkę, ale później...nie ma później! Czas się po prostu zatrzymuje!

Od pewnego czasu Surwakari i Kukeri zaczynają być myleni. Pojęcia się zlewają, stając się jakby swoim synonimem. Jeszcze w roku 1982 pani Живка Стаменова w książce pod tytułem Кукери и сурвакари była w stanie precyzyjne wyklarować różnicę między zjawiskami. Dziś trzeba się troszkę namęczyć by w Internecie znaleźć wyjaśnienie. (Piszę jako osoba słabo władająca bułgarskim, pewnie Bułgarom odnalezienie wyjaśnienia różnicy przyszłoby dużo łatwiej). 

Surwakari - to coś jak nasi polscy kolędnicy i turoń. Chodzą po domach składając życzenia noworoczne tuż po 14 stycznia (to początek nowego roku według kalendarza juliańskiego stosowanego w Prawosławiu).

Kukeri - w okresie przedwiośnia, tuż przed początkiem marca odbywają wizyty na polach. Wykonują 3 pierwsze bruzdy w ziemi by zapewnić jej płodność, po czym król kukerów zostaje symbolicznie zabity, by za chwile - po lamentach Baby - odrodzić się, odtwarzając tym samym misterium cyklicznych śmierci i narodzin jakie następują w przyrodzie. Po tych zabiegach wiosna może już nadejść. (Widzę tu pewną paralelę do polskiego zwyczaju topienia Marzanny).
Kukeri odwiedzają też domostwa, a ich frenetyczny, naładowany erotyzmem taniec musi zapewnić dobrobyt gospodarzom. Dźwięk dzwonków przytroczonych do pasa płoszy złe moce i duchy, ma się rozumieć!

Surwakari i Kukeri w czystej formie, idąc z południa na północ, minęli w swym europejskim pochodzie Serbię i doszli aż do Węgier. W węgierskim mieście Mohács odbywa się co roku wypędzanie zimy w obrzędach zwanych Busójaras. Ponoć to Chorwaci zaszczepili tam ten zwyczaj. Dziwnym trafem ponoć znane są te obrzędy również w Siedmiogrodzie, kolebce Seklerów, czyli tak zwanej pierwszej fali plemion węgierskich, które zajmowały 'matczyznę' - a to świadczyłoby o tym, że plemiona będące protoplastami współczesnych Węgrów wychodząc z Azji w kierunku Europy musiały mieć kontakt Protobułgarami! (W rzeczy samej podobno istnieją dowody to potwierdzające). 
Relacje z obchodów Busójaras interesująco przedstawili:
1) Monika Chojnacka na na łamach Panoramy Kultur
2) Waldemar Kugler w wortalu hungarystycznym Magyazyn

Wróćmy jednak do prawdziwych źródeł wyżej wymienionych obrzędów, czyli na Bałkany, a ściślej do miasta Pernik w Bułgarii. Więcej informacji o pernickim festiwalu Surwa na ich oficjalnej stronie.

No więc jesteśmy znowu w Perniku. Fantastyczna pogoda. Wyjątkowa atmosfera!
Przebierali się dorośli. Przebierały się i małe dzieci. Świetnie się wszyscy bawili.
Bardzo ciekawą rzeczą jest bułgarski obyczaj częstowania chlebem własnego wypieku. Niektóre grupy surwakari przełamywały się takim domowym chlebem z widzami, składając przy tym życzenia. Pycha! (Chleba nie wolno kroić. Trzeba go przełamywać).

Jak już o jedzeniu, to muszę dodać, że były też na festynie liczne stoiska z jedzeniem. Mięso tradycyjnie z grilla, wiele różnych rodzajów, palce lizać! Do tego sałatki, a do picia albo rakija, albo wino. Na ciepło, na zimno, jak kto sobie życzył! A najważniejsze ze trunki te pochodziły z produkcji domowej. Co to oznacza wie ten, kto ma dostęp do wina pozbawionego 'diabelskiej siarki', która wprawdzie wino doskonale konserwuje, ale przy okazji pewne rzeczy w nim zabija. Niestety jako kierowca musiałem zadowolić się przysłowiowym soczkiem. Nie, nie.. z mięsa i sałatki oczywiście nie musiałem rezygnować, (ale rakijka byłaby jak najbardziej do takiego zestawu wskazana, no  już trudno ;-)

Ja tu gadu gadu, a zdjęcia czekają na obejrzenie. One powiedzą więcej niż ja, i barwniej opowiadają. Zatem zapraszam. 


środa, 2 lutego 2011

Sofia pod chmurami

Czasem człowiekowi przychodzi żyć niczym pod puchową pierzynką. Jak bardzo można się zdziwić, kiedy pierzynkę zobaczy się z góry? W dole oczywiście Sofia z jej charakterystyczną zabudową ;-) Komunikacja lotnicza odbywała się normalnie :)